"Krew na śniegu"
Spojrzała niechętnie na swoje odbicie, lustrując ubiór sceptycznym spojrzeniem. Na sobie miała krótką, rozkloszowaną spódnicę i skórzaną bluzkę, dokładnie opinającą jej ciało. Na stopy wsunęła czarne szpilki, niewygodne, ale znośne. Do kolan ciągnęły jej się cieliste podwiązki, zwieńczone czarnym paskiem u góry. Obróciła się i przyjrzała sylwetce po drugiej stronie lustra. To wcielenie byłe inne, obce... Ale nie mogła odrzucać szansy, jaką dał jej los. Bez tego zginie, pozbawiona pieniędzy i dachu nad głową. A teraz... teraz ma za co egzystować w tym paskudnym, zapyziałym miejscu.
W świątyni miała wszystko. Jedzenie, ciepłe łóżko, odświeżacze. Dopiero po jej opuszczeniu zdała sobie sprawę jak ciężkie życie wiodą mieszkańcy tego świata. Dopiero tutaj ujrzała obraz nędzy i rozpaczy wlokący się powoli po zatłoczonych ulicach. Dopiero tutaj widziała małe dzieci w poniszczonych ubraniach, bijące się o ostatni kawałek chleba. Dopiero tutaj spoglądała w oczy żonom, tęskniącym za mężami, zarabiającymi na ciepły posiłek daleko stąd. Dopiero tutaj zdała sobie sprawę z biedy, gnębiącej społeczeństwo. Nie tylko biedy materialnej. Biedy umysłowej, biedy psychicznej, biedy orientacyjnej. Mieszkańcy nie wiedzieli. Mieszkańcy nie rozumieli. Mieszkańcy żyli, nieświadomi tych wszystkich zgonów, jakie co dnia dobijają olbrzymich liczb, byleby tylko oni mogli żyć w bezpiecznym świecie.
Czy tak powinno być?
Nie wiedziała, ale nie mogła ich winić. Nie mogła ich winić za niewiedzę, w końcu każdy w mniejszym lub większym stopniu nie wiedział. Doskwierało jej jednak coś innego. Te istoty mieszkały w sercu Republiki Galaktycznej, planecie najbardziej monitorowanej przez wszelkie służby porządkowe. A nie miały czego włożyć do miski...
Jedi wybywali w odległe zakątki wszechświata, tocząc wojnę na obcych ziemiach, podczas, gdy ludzie pod ich nosem głodowali i umierali w samotności. Pomagali na większą skalę, to na pewno, ale co z ludźmi tuż za rogiem? Czy im też nie należało jakoś pomóc? Czy każdy nie był równy i nie wymagał dobrego traktowania w imię prawa?
Żołądek ściskał jej się na samą myśl o tym jak błędnie funkcjonowały rzekome ideały Jedi. Było to takie... bolesne. Bolesna okazała się ta świadomość, że całe jej życie, wszystko, co jej wpajano było kłamstwem, pierdolonym kłamstwem. Poczuła nienawiść. Czarną nienawiść, wżerającą się powoli w jej duszę i rosnącą w siłę; zapuszczającą korzenie głęboko na dnie serca. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, zaraz rozpraszając się w przestrzeni. Nienawiść była zła... chyba że ta zasada również była fałszywa?
Pokręciła głową. Zostaw to za sobą, szepnęła sobie. Życie idzie naprzód, a Ty nie możesz tkwić w martwym punkcie. Świat na Ciebie nie zaczeka, nieważne jak bardzo byś go błagała.
Pchnęła obrotowe drzwi i wyszła z zaplecza, przesuwając szmatką po przybrudzonej ladzie. Jej zmiana rozpoczynała się za pół godziny; dnia dzisiejszego to ona otwierała bar, co w ciągu tygodnia pracy zdarzało jej się po raz drugi.
Zdążyła zauważyć, że pracodawca wyraźnie ją polubił, co dostrzegała w jego spojrzeniu. Patrzył na nią dość nachalnie, z wyraźnym zainteresowaniem, ale było w tym wzroku także coś innego... Szacunek. Tak by to ujęła. Szanował ją i to jej się podobało.
Zerknęła w stronę okna, widząc jak ulice coraz bardziej wypełniają się codziennym gwarem. Uśmiechnęła się do drobnego chłopca, przebiegającego przed witryną.
Praca nie była ciężka; po prostu przygotowała drinki, zabawiała rozmową (i wdziękami...) i namawiała do wydania większej ilości kredytek. Było to łatwe i nie uderzało w jej moralność aż tak jak z początku myślała. Poprawiła spódnicę i weszła za ladę, upewniając się, że żaden z trunków nie jest na wykończeniu. Przeczesała włosy dłonią i jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w szybie jednej z szafek.
Nie wyglądała już jak ta przestraszona Jedi, którą była kilka dni temu.
Zmieniła się. Dostrzegła tę zmianę bardzo wyraźnie. Wyglądała inaczej. Jakby patrzyła w obce oczy, których nigdy wcześniej nie miała okazji ujrzeć.
Ale podobało jej się to.
Ruszyła przed siebie i otworzyła drzwi, rozpoczynając kolejny, pracowity dzień.
Tak jak przypuszczała klienci nie pozostawiali jej pola do manewru. W taki dzień jak dziś, upalny jak cholera, przychodzili tłumami i domagali się drinków wszelkiej maści, dostarczanych w tempie natychmiastowym. Ledwo dawała radę, mimo że na zmianie oprócz niej dzielnie działały dwie inne dziewczyny, których nadal nie znała z imienia; nie miała potrzeby, jej praca nie polegała na integracji. Dostrzegła jak jakiś oblech próbuje położyć łapy na jednej z jej współpracownic, drgnęła, targana odruchem Jedi, powstrzymując się w ostatniej chwili. Nie była już Jedi. Nie walczyła o sprawiedliwość, której nie było. To nie była jej sprawa, miała własne bezpieczeństwo na głowie i nie mogła się wtrącać w cudze...
Westchnęła ciężko i odwróciła się do oczekującego na trunek klienta. Sięgnęła po butelkę wypełnioną niebieską cieczą i zgrabnie nią zakręcając nalała do szerokiego kufla, zwężającego się u góry. Dosypała różowej mieszanki, będącej tajemnicą właściciela i podsunęła alkohol pod nos patrzącemu na nią Twi'lekowi. Uśmiechnęła się firmowo, wiedząc, że tym sposobem przyciągnie jego uwagę i delikatnym, niewinnym ruchem przesunęła palcem po blacie, kreśląc nierówne kręgi. Mężczyzna pokiwał głową, upił łyk magicznego płynu i przeniósł spojrzenie na jej ciało. Czuła jak świdruje ją wzrokiem i ocenia w skali. I udawała. Udawała, że tego nie widzi. W ciągu tego tygodnia pracy zdążyła przywyknąć do mężczyzn, rozbierających ją wzrokiem i zastanawiających się, czy warto rozmawiać, by pociągnąć rozmowę jak najbliżej... łóżka. Łóżka, do którego i tak nigdy nie trafiali, bowiem barmanki miały tylko sprawiać wrażenie łatwych. Przeczesała dłonią włosy i zagaiła chętnie, wyczuwając, że rozmówca zostawi tu sporo kredytów.
Nie pomyliła się zbytnio, bowiem Twi'lek wzbogacił kasę o pokaźną sumę, gwarantującą bonusową wypłatę, jaką prawdopodobnie wkrótce przydzieli jej szef. Uśmiechnęła się na samą myśl, siadając na pryczy, niewygodnej, ale na pewno o wiele przyjemniejszej niż zimne ulice. Sięgnęła po kubek i upiła herbaty, kładąc się na twardawym materacu. Naciągnęła kołdrę i spojrzała w sufit, popękany, ale stabilny. Zamknęła oczy i zacisnęła dłonie na poduszce, gotowa zmierzyć się z nieuchronnym. Gotowa na koszmar, jaki prawdopodobnie zgotuje jej dziadek sen.
Biegła. Biegła przed siebie, zasłaniając oczy dłonią. Czuła chłód, wżerający się w jej ciało przez postrzępiony sweter. Widziała płatki śniegu, mozolnie osiadające na rozerwanym rękawie. Oczy zaszły jej łzami, a serce kotłowało się w piersi. Śnieżyca wzmogła się, a ona odczuła jak ziemia osuwa jej się spod stóp. Miękki śnieg stanowił słabe oparcie w trakcie burzy... Opadła na klęczki, a paraliżujące zimno wstrząsnęło jej ciałem, wnikając przez nagie, pozbawione ochrony dłonie. Puch zgrzytnął pod palcami, a włosy na karku stanęły dęba, zmuszając ciało do asymilacji. Zacisnęła zęby, łapczywie wciągając powietrze. Z trudem przeciwstawiła się wichrowi i uniosła głowę, dostrzegając na horyzoncie majaczące w oddali światło. Było nikłe i miało odcień zatęchłej żółci, ale wydawało się dostatecznie zachęcające, by udać się w jego kierunku.
Tenebris zaparła się o skrzypiącą ziemię i w pozycji leżącej zaczęła mozolnie czołgać się w kierunku blasku, czując jak hebanowe włosy rozwiewa jej potężny huragan. Białe gwiazdy osiadły na jej włosach, a maluteńkie sople zwieńczyły końcówki. Z wytrwałością, godną prawdziwego Jedi posuwała się długie minuty, starając się dotrzeć do potencjalnego schronienia. Pogoda uspokoiła się nagle, a śnieg przestał padać, pozwalając jej unieść się do pozycji stojącej. Otrzepała poobdzierane kolana i objęła wzrokiem pokryty bielą krajobraz. Postąpiła kilka kroków, by zorientować się, że rzekomym światłem było światło latarni. Latarni, zabawne. Latarni, której zadaniem było wskazywać drogę statkom zagubionym...
...na morzu.
Zgłupiała i obróciła się na pięcie nie dowierzając widokowi bezkresnego oceanu. Na widnokręgu ciągnęła się gęsta, mleczna mgła przysłaniająca granatowe niebo, spowite gwiazdami, co dopiero teraz zarejestrowała.
Podeszła do krawędzi lądu i z fascynacją przyjrzała się zamarzniętej tafli. Ostrożnie wyciągnęła stopę i oparła na lodzie, sprawdzając jak gruba jest to warstwa.
Otworzyła oczy ze zdumienia, uśmiechając się z dziecinnym zafascynowaniem. Wtem do jej uszu dobiegł przeciągły świst, twardy i bolesny, rażąc jej wyczulony słuch.
Zmrużyła oczy i dostrzegła linie, powoli posuwające się po oceanie. Linie wyostrzały się, a na ich początku dostrzegła schludne łyżwy, jadące w jej stronę. Poruszały się z zawrotną prędkością, w równych odstępach, zupełnie jakby ktoś przywdział je dla zabawy. Ale łyżwy były samotne. Nie było nikogo, kto trzymałby je na stopach.
Dopiero po chwili linie nabrały barwy. Szkarłatne kreski rozciągały się przed nią, rozlewając się krwią. Gorącą krwią, stopniowo topiącą parujący lód. Krew ciągnęła się za łyżwami niechlujnymi pasmami, układając się w jeden, krótki wyraz.
Imię jej przyjaciółki.
Otworzyła usta w niemym krzyku, orientując się, że pozbawiono ją głosu. Spróbowała odkaszlnąć, ale zachłysnęła się powietrzem. Spojrzała na łyżwy, które opadły na boki, nagle pozbawione wigoru.
Przełknęła ślinę, wiedząc co się zaraz wydarzy. Zacisnęła powieki, powstrzymując się. Powstrzymując się, by się nie odwrócić.
Ale zrobiła to. Przegrała z własną ciekawością i odwróciła się...
...spoglądając wprost w płonące ogniem oczy przyjaciółki.
Nie zmieniła się od ostatniego koszmaru. Pukiel rudych włosów wciąż sterczał z nagiej czaszki; był tylko mniej wyrazisty i lekko nadpsuty. Pusty oczodół nadal pozostał pusty, a resztki skóry, trzymające się płatami jej szkieletu tylko trochę straciły na powierzchni. Nie bała się. Koszmary były tak regularne, że już przestała się bać. Mierzyła się z nimi i była gotowa, że prędzej, czy później zaatakują jej sny. Czuła tylko odrazę i ciążące na sercu poczucie winy. Poczucie winy, które powoli rozsadzało ją od środka.
— Nie boiszzz sięęę mnieeee... — wysyczało monstrum, bez śladu pytania w głosie.
Miało rację.
— Nie. — odpowiedziała chłodno. — Jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni...
— Wyobraźni? — zaśmiał się potwór gardłowo. — Mylisz się, dziecko. Jestem czymś więcej... Kimś więcej...
Bris uniosła brwi. Zacisnęła pięści i pewnie spojrzała w oczy. Oczy śmierci.
— Nie. Nie jesteś. Jesteś tylko...
— Ignis. Twoją przyjaciółką, której pozwoliłaś umrzeć.
Czarnowłosa pokręciła głową, zaciskając usta.
— Nie. To nie była moja wina.
— A jednak się obwiniasz. Obwiniasz, bo wiesz, że mam rację.
— Nie! Nie!! Nie!!! Kłamiesz. Próbujesz...
— Co? — roześmiało się monstrum.
— Próbujesz obudzić we mnie sumienie. Już dawno się z tym pogodziłam.
— Mylisz się, dziecko. Ja tylko chcę Cię dopaść. Byś spłaciła swój dług! — ryknął potwór i rzucił się na oszołomioną dziewczynę. Poczuła krew spływającą spod paliczków koszmaru, wbijającego je w jej miękką, ciepłą szyję. Ciepła ciecz powoli skapywała na puchaty śnieg, kontrastując z nim potwornie. Krople szkarłatu powoli wżarły się w biel, tworząc upiorny wzór, układający się w ponurą klepsydrę.
Tenebris odczuła, że widok zasnuwa mgła, a gorąco uderza jej do głowy. Nie poddała się jednak. Zamknęła oczy, wiedząc, że to tylko sen. Że to tylko zły, zły sen.
Śpij spokojnie, dziecko... Śpij spokojnie.
Obudziła się gwałtownie dotykając twarzy. Oblana gorącem spojrzała po chwili na swoje dłonie. Były mokre. Mokre od krwi. Jej krwi, wypływającej powoli z ran ciętych na jej szyi.
Czy tak powinno być?
Nie wiedziała, ale nie mogła ich winić. Nie mogła ich winić za niewiedzę, w końcu każdy w mniejszym lub większym stopniu nie wiedział. Doskwierało jej jednak coś innego. Te istoty mieszkały w sercu Republiki Galaktycznej, planecie najbardziej monitorowanej przez wszelkie służby porządkowe. A nie miały czego włożyć do miski...
Jedi wybywali w odległe zakątki wszechświata, tocząc wojnę na obcych ziemiach, podczas, gdy ludzie pod ich nosem głodowali i umierali w samotności. Pomagali na większą skalę, to na pewno, ale co z ludźmi tuż za rogiem? Czy im też nie należało jakoś pomóc? Czy każdy nie był równy i nie wymagał dobrego traktowania w imię prawa?
Żołądek ściskał jej się na samą myśl o tym jak błędnie funkcjonowały rzekome ideały Jedi. Było to takie... bolesne. Bolesna okazała się ta świadomość, że całe jej życie, wszystko, co jej wpajano było kłamstwem, pierdolonym kłamstwem. Poczuła nienawiść. Czarną nienawiść, wżerającą się powoli w jej duszę i rosnącą w siłę; zapuszczającą korzenie głęboko na dnie serca. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, zaraz rozpraszając się w przestrzeni. Nienawiść była zła... chyba że ta zasada również była fałszywa?
Pokręciła głową. Zostaw to za sobą, szepnęła sobie. Życie idzie naprzód, a Ty nie możesz tkwić w martwym punkcie. Świat na Ciebie nie zaczeka, nieważne jak bardzo byś go błagała.
Pchnęła obrotowe drzwi i wyszła z zaplecza, przesuwając szmatką po przybrudzonej ladzie. Jej zmiana rozpoczynała się za pół godziny; dnia dzisiejszego to ona otwierała bar, co w ciągu tygodnia pracy zdarzało jej się po raz drugi.
Zdążyła zauważyć, że pracodawca wyraźnie ją polubił, co dostrzegała w jego spojrzeniu. Patrzył na nią dość nachalnie, z wyraźnym zainteresowaniem, ale było w tym wzroku także coś innego... Szacunek. Tak by to ujęła. Szanował ją i to jej się podobało.
Zerknęła w stronę okna, widząc jak ulice coraz bardziej wypełniają się codziennym gwarem. Uśmiechnęła się do drobnego chłopca, przebiegającego przed witryną.
Praca nie była ciężka; po prostu przygotowała drinki, zabawiała rozmową (i wdziękami...) i namawiała do wydania większej ilości kredytek. Było to łatwe i nie uderzało w jej moralność aż tak jak z początku myślała. Poprawiła spódnicę i weszła za ladę, upewniając się, że żaden z trunków nie jest na wykończeniu. Przeczesała włosy dłonią i jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w szybie jednej z szafek.
Nie wyglądała już jak ta przestraszona Jedi, którą była kilka dni temu.
Zmieniła się. Dostrzegła tę zmianę bardzo wyraźnie. Wyglądała inaczej. Jakby patrzyła w obce oczy, których nigdy wcześniej nie miała okazji ujrzeć.
Ale podobało jej się to.
Ruszyła przed siebie i otworzyła drzwi, rozpoczynając kolejny, pracowity dzień.
Tak jak przypuszczała klienci nie pozostawiali jej pola do manewru. W taki dzień jak dziś, upalny jak cholera, przychodzili tłumami i domagali się drinków wszelkiej maści, dostarczanych w tempie natychmiastowym. Ledwo dawała radę, mimo że na zmianie oprócz niej dzielnie działały dwie inne dziewczyny, których nadal nie znała z imienia; nie miała potrzeby, jej praca nie polegała na integracji. Dostrzegła jak jakiś oblech próbuje położyć łapy na jednej z jej współpracownic, drgnęła, targana odruchem Jedi, powstrzymując się w ostatniej chwili. Nie była już Jedi. Nie walczyła o sprawiedliwość, której nie było. To nie była jej sprawa, miała własne bezpieczeństwo na głowie i nie mogła się wtrącać w cudze...
Westchnęła ciężko i odwróciła się do oczekującego na trunek klienta. Sięgnęła po butelkę wypełnioną niebieską cieczą i zgrabnie nią zakręcając nalała do szerokiego kufla, zwężającego się u góry. Dosypała różowej mieszanki, będącej tajemnicą właściciela i podsunęła alkohol pod nos patrzącemu na nią Twi'lekowi. Uśmiechnęła się firmowo, wiedząc, że tym sposobem przyciągnie jego uwagę i delikatnym, niewinnym ruchem przesunęła palcem po blacie, kreśląc nierówne kręgi. Mężczyzna pokiwał głową, upił łyk magicznego płynu i przeniósł spojrzenie na jej ciało. Czuła jak świdruje ją wzrokiem i ocenia w skali. I udawała. Udawała, że tego nie widzi. W ciągu tego tygodnia pracy zdążyła przywyknąć do mężczyzn, rozbierających ją wzrokiem i zastanawiających się, czy warto rozmawiać, by pociągnąć rozmowę jak najbliżej... łóżka. Łóżka, do którego i tak nigdy nie trafiali, bowiem barmanki miały tylko sprawiać wrażenie łatwych. Przeczesała dłonią włosy i zagaiła chętnie, wyczuwając, że rozmówca zostawi tu sporo kredytów.
Nie pomyliła się zbytnio, bowiem Twi'lek wzbogacił kasę o pokaźną sumę, gwarantującą bonusową wypłatę, jaką prawdopodobnie wkrótce przydzieli jej szef. Uśmiechnęła się na samą myśl, siadając na pryczy, niewygodnej, ale na pewno o wiele przyjemniejszej niż zimne ulice. Sięgnęła po kubek i upiła herbaty, kładąc się na twardawym materacu. Naciągnęła kołdrę i spojrzała w sufit, popękany, ale stabilny. Zamknęła oczy i zacisnęła dłonie na poduszce, gotowa zmierzyć się z nieuchronnym. Gotowa na koszmar, jaki prawdopodobnie zgotuje jej dziadek sen.
Biegła. Biegła przed siebie, zasłaniając oczy dłonią. Czuła chłód, wżerający się w jej ciało przez postrzępiony sweter. Widziała płatki śniegu, mozolnie osiadające na rozerwanym rękawie. Oczy zaszły jej łzami, a serce kotłowało się w piersi. Śnieżyca wzmogła się, a ona odczuła jak ziemia osuwa jej się spod stóp. Miękki śnieg stanowił słabe oparcie w trakcie burzy... Opadła na klęczki, a paraliżujące zimno wstrząsnęło jej ciałem, wnikając przez nagie, pozbawione ochrony dłonie. Puch zgrzytnął pod palcami, a włosy na karku stanęły dęba, zmuszając ciało do asymilacji. Zacisnęła zęby, łapczywie wciągając powietrze. Z trudem przeciwstawiła się wichrowi i uniosła głowę, dostrzegając na horyzoncie majaczące w oddali światło. Było nikłe i miało odcień zatęchłej żółci, ale wydawało się dostatecznie zachęcające, by udać się w jego kierunku.
Tenebris zaparła się o skrzypiącą ziemię i w pozycji leżącej zaczęła mozolnie czołgać się w kierunku blasku, czując jak hebanowe włosy rozwiewa jej potężny huragan. Białe gwiazdy osiadły na jej włosach, a maluteńkie sople zwieńczyły końcówki. Z wytrwałością, godną prawdziwego Jedi posuwała się długie minuty, starając się dotrzeć do potencjalnego schronienia. Pogoda uspokoiła się nagle, a śnieg przestał padać, pozwalając jej unieść się do pozycji stojącej. Otrzepała poobdzierane kolana i objęła wzrokiem pokryty bielą krajobraz. Postąpiła kilka kroków, by zorientować się, że rzekomym światłem było światło latarni. Latarni, zabawne. Latarni, której zadaniem było wskazywać drogę statkom zagubionym...
...na morzu.
Zgłupiała i obróciła się na pięcie nie dowierzając widokowi bezkresnego oceanu. Na widnokręgu ciągnęła się gęsta, mleczna mgła przysłaniająca granatowe niebo, spowite gwiazdami, co dopiero teraz zarejestrowała.
Podeszła do krawędzi lądu i z fascynacją przyjrzała się zamarzniętej tafli. Ostrożnie wyciągnęła stopę i oparła na lodzie, sprawdzając jak gruba jest to warstwa.
Otworzyła oczy ze zdumienia, uśmiechając się z dziecinnym zafascynowaniem. Wtem do jej uszu dobiegł przeciągły świst, twardy i bolesny, rażąc jej wyczulony słuch.
Zmrużyła oczy i dostrzegła linie, powoli posuwające się po oceanie. Linie wyostrzały się, a na ich początku dostrzegła schludne łyżwy, jadące w jej stronę. Poruszały się z zawrotną prędkością, w równych odstępach, zupełnie jakby ktoś przywdział je dla zabawy. Ale łyżwy były samotne. Nie było nikogo, kto trzymałby je na stopach.
Dopiero po chwili linie nabrały barwy. Szkarłatne kreski rozciągały się przed nią, rozlewając się krwią. Gorącą krwią, stopniowo topiącą parujący lód. Krew ciągnęła się za łyżwami niechlujnymi pasmami, układając się w jeden, krótki wyraz.
Imię jej przyjaciółki.
Otworzyła usta w niemym krzyku, orientując się, że pozbawiono ją głosu. Spróbowała odkaszlnąć, ale zachłysnęła się powietrzem. Spojrzała na łyżwy, które opadły na boki, nagle pozbawione wigoru.
Przełknęła ślinę, wiedząc co się zaraz wydarzy. Zacisnęła powieki, powstrzymując się. Powstrzymując się, by się nie odwrócić.
Ale zrobiła to. Przegrała z własną ciekawością i odwróciła się...
...spoglądając wprost w płonące ogniem oczy przyjaciółki.
Nie zmieniła się od ostatniego koszmaru. Pukiel rudych włosów wciąż sterczał z nagiej czaszki; był tylko mniej wyrazisty i lekko nadpsuty. Pusty oczodół nadal pozostał pusty, a resztki skóry, trzymające się płatami jej szkieletu tylko trochę straciły na powierzchni. Nie bała się. Koszmary były tak regularne, że już przestała się bać. Mierzyła się z nimi i była gotowa, że prędzej, czy później zaatakują jej sny. Czuła tylko odrazę i ciążące na sercu poczucie winy. Poczucie winy, które powoli rozsadzało ją od środka.
— Nie boiszzz sięęę mnieeee... — wysyczało monstrum, bez śladu pytania w głosie.
Miało rację.
— Nie. — odpowiedziała chłodno. — Jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni...
— Wyobraźni? — zaśmiał się potwór gardłowo. — Mylisz się, dziecko. Jestem czymś więcej... Kimś więcej...
Bris uniosła brwi. Zacisnęła pięści i pewnie spojrzała w oczy. Oczy śmierci.
— Nie. Nie jesteś. Jesteś tylko...
— Ignis. Twoją przyjaciółką, której pozwoliłaś umrzeć.
Czarnowłosa pokręciła głową, zaciskając usta.
— Nie. To nie była moja wina.
— A jednak się obwiniasz. Obwiniasz, bo wiesz, że mam rację.
— Nie! Nie!! Nie!!! Kłamiesz. Próbujesz...
— Co? — roześmiało się monstrum.
— Próbujesz obudzić we mnie sumienie. Już dawno się z tym pogodziłam.
— Mylisz się, dziecko. Ja tylko chcę Cię dopaść. Byś spłaciła swój dług! — ryknął potwór i rzucił się na oszołomioną dziewczynę. Poczuła krew spływającą spod paliczków koszmaru, wbijającego je w jej miękką, ciepłą szyję. Ciepła ciecz powoli skapywała na puchaty śnieg, kontrastując z nim potwornie. Krople szkarłatu powoli wżarły się w biel, tworząc upiorny wzór, układający się w ponurą klepsydrę.
Tenebris odczuła, że widok zasnuwa mgła, a gorąco uderza jej do głowy. Nie poddała się jednak. Zamknęła oczy, wiedząc, że to tylko sen. Że to tylko zły, zły sen.
Śpij spokojnie, dziecko... Śpij spokojnie.
Obudziła się gwałtownie dotykając twarzy. Oblana gorącem spojrzała po chwili na swoje dłonie. Były mokre. Mokre od krwi. Jej krwi, wypływającej powoli z ran ciętych na jej szyi.
Przybyłam, żebyś żyła w złudzeniu, że masz jakiś czytelników XDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńKurde, to było dobre :o
Ja bym powiedziała więcej, ale no... brak mi słów xD
Pisz mnie tu dalej! *tup*
NMBZT! <3
Your
Kid ♥
Ja nie rozpisuję się długo, ale powiem, że ten rozdział był straszny. Przerażający. Ale i świetny.
OdpowiedzUsuńA teraz dobranoc ☺
Meg