"Luksus normalności"
Dochodziło coś koło godziny dziewiątej, gdy zamyślona Tenebris zwlekła się wreszcie z łóżka, by powłóczyć nogami w kierunku stołówki.
Usta miała pogryzione, cerę bardziej trupią niż zwykle, a szata wisiała na niej jak na szkielecie, używanym na lekcjach biologii.
Niebieskie, ogromne oczy wyglądały komicznie na jej okrągłej, kredowobiałej twarzy. Nie pasowały do całości; były takie ładne, niewinne i dziecięce. Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że to czarnowłosy demon z oczami, skradzionymi jakiemuś dziecku. Ale takie bajki można było opowiadać maluchom na dobranoc. I nawet jeśli wygląd Tenebris zachęcał do bajdurzenia, nie przejmowała się tym. Była typem, który nie przejmował się niczym poza własną opinią, buntował przeciwko niesprzyjającym okolicznościom i denerwował, gdy nie udało mu się postawić na swoim.
Idąc w całkowitym oszołomieniu nie dostrzegła przyjaciółki, póki ta nie chwyciła jej za ramię i nie odciągnęła na bok.
— Dzień dobry, Bris! Jak się spało? — spytała, a wesołe ogniki tańczyły z entuzjazmem w jej modrych oczach.
Czarnowłosa skrzywiła się nieznacznie, jakby od niechcenia przetarła twarz dłonią i westchnęła ostentacyjnie, splatając palce za sobą.
—Koszmarnie. Miałam okropny sen... — mruknęła niezadowolona, odgarniając niesforny lok z twarzy przyjaciółki. — Ale mniejsza z tym! Jestem cholernie głodna, a dzisiaj jest...
— ... "przepustka"! — dokończyła radośnie Ignis.
"Przepustka" zdarzała się niezbyt często, ale też niezbyt rzadko. Oznaczała, że adepci, którzy ukończyli trzynasty rok życia mogli spokojnie udać się poza teren świątyni i spędzić tam cały dzień; pod warunkiem tylko, że pojawią się na zajęciach dnia kolejnego. Zapowiadała też cudowny czas, pozbawiony kontroli... i spędzony na prawdziwej zabawie.
Przyjaciółki zjadły syte śniadanie, składające się ze smacznego, niebieskiego soku i kanapek, obsypanych wybranymi przez nie dodatkami. Odpoczęły w pokoju, by o godzinie jedenastej ubrać się w nieco bardziej zwyczajne szaty, które spokojnie mogły uchodzić za ubrania normalnych, cywilnych ludzi. Miecze świetle ukryły w połach płaszczy, by nie przyciągać niepotrzebnej uwagi. Mimo wszystko broń ta stanowiła przedłużenie ich rąk, co wiązało się z przywiązaniem... nawet jeśli szło się po prostu na stronę.
Tego dnia było parno, ulice Coruscant mieniły się kolorami; stragany z owocami, bibeloty, czy też miłe starsze panie, sprzedające słoiki z przetworami własnej produkcji, a także dzieciaki, próbujące zarobić na przestarzałej roli pucybuta (przecież od tego były roboty, nie?). Pełne wesołości przyjaciółki kupiły sobie po smakowicie wyglądającym owocu z jakiejś odległej planety i skonsumowały, trochę siorbiąc i idąc przed siebie zatłoczoną alejką. Rozglądały się bez przerwy, szukając to ciekawszych postaci. Coruscant stanowiło zbiorowisko ras ze wszystkich planet, a ich różnorodność często przyprawiała człowieka o zachwyt. Piękne grzebienie, ogromne oczy, dziwnie powyginane kończyny, czy bajeczne ubarwienia były czymś, co Tenebris mogłaby oglądać w nieskończoność. Uwagę jej jednak przykuła pozornie zwykła postać. Pod ścianą budynku, w którym dziewczyna nigdy nie była (i prawdopodobnie nie będzie) stał wysoki, ludzki chłopak, na oko niewiele starszy od niej samej. Włosy miał jasne, podchodziły wręcz pod platynowy blond, co wydało jej się nienaturalne. Zdawał się kompletnie nie odwzajemniać jej zainteresowania, ale gdy wreszcie obrócił wzrok, uderzyło w nią dziwne, nieznajome uczucie.
Chłopak miał piękne, naprawdę piękne oczy. Ich niesamowita zieleń przywodziła na myśl wodorosty, skąpane w morskiej pianie. Nie zarejestrowała nawet, gdy zatrzymała się wpół kroku, a ich spojrzenia się spotkały. Ignis przystanęła zaskoczona, lustrując przyjaciółkę pytającym wzrokiem.
Potem to zauważyła. Zauważyła osobę płci męskiej, powoli zbliżającą się ku nim. Chłopak nie wyglądał przyjaźnie. Ubrany był w szerokie, czarne bojówki, ciężkie buciory i czarną, krótką koszulkę, doskonale podkreślającą jego muskulaturę. Przez pas przewiązaną miał skórzaną kurtkę. Od szyi aż po nadgarstek rozciągał się potężny tatuaż, przedstawiający ogromnego, przerażającego smoka, ziejącego ogniem z ohydnej paszczy. Czuprynę miał zmierzwioną, a rysy ostre; gdy się uśmiechnął, Ignis przeszedł dreszcz, ale nic nie powiedziała, próbując pociągnąć przyjaciółkę za ramię.
— Witajcie? — bardziej spytał niż oświadczył blondyn, zbliżając się na tyle, że dzieliła ich odległość maksymalnie dwóch metrów. — Wpatrujecie się we mnie z jakiegoś konkretnego powodu, czy po prostu nie macie nic do roboty?
Rzucił wyzywającym spojrzeniem w kierunku Tenebris, która tylko delikatnie się uśmiechnęła, zarzucając włosy na ramię.
— Widać, że jesteś bardzo wyczulony na punkcie obserwacji... — rzuciła wyzywająco.
Ignis tego nie cierpiała. Nienawidziła całym sercem ciętego języka Tenebris, jej tendencji do wpadania w kłopoty i przede wszystkim ludzi, do jakich jej ciągnęło.
— Przepustka w świątyni, co?— mruknął zamiast komentarza, uśmiechając się półgębkiem. Zarejestrował, jak brwi siedemnastolatki nieznacznie drgnęły, zdradzając tym samym jej zaskoczenie.
— Po prostu wiem. — dopowiedział, odpowiadając zanim zadała pytanie. — Jesteście strasznie charakterystyczni. Tacy wyniośli... macie się za panów świata, a tak naprawdę gówno możecie... — wzruszył ramionami, zbliżając się nieco i ukrył dłonie w kieszeniach, spluwając w bok.
Tenebris nic nie odpowiedziała. Zastanowiła się chwilę i już miała odwrócić się na pięcie i odejść, gdy facet znów napoczął temat.
— Oj przestańcie. Nie mówcie, że jesteście tak samo drażliwe jak reszta? Wyglądacie na trochę bardziej... rozrywkowe. — zmarszczył nos i zmierzył obie spojrzeniem od stóp do głów.
— Co powiecie na kompromis i wspólne wyjście do klubu, co? Trochę się rozerwiecie, a w razie, gdybym chciał Was zaatakować, czy coś, utniecie mi rączki tymi swoimi świecącymi pałkami, nie?
Czarnowłosa roześmiała się serdecznie. Ignis nie pamiętała, by kiedykolwiek słyszała tak szczery śmiech z jej strony. Był taki... delikatny i pełen czystej, zwykłej radości.
— Dżentelmen się znalazł...— mruknęła po chwili starsza przyjaciółka i skrzyżowała dłonie na piersi. — Tak nie zaprasza się kobiet na trzyosobową randkę...
— Och przepraszam. — udał skruchę blondyn, po czym lekko się skłonił i chwycił najpierw dłoń Tenebris, a potem Ignis i teatralnie je pocałował. — Czy zechcą panie udać się ze mną na randkę? —spytał sarkastycznym, udawanie grzecznym tonem. — A może od razu pójdziemy się ruchać, co? — uniósł kciuki ku górze, po czym przechylił w dół i zaczął sugestywnie wskazywać na pewien obszar ciała pomiędzy nogami a tułowiem.
Ignis speszyła się lekko, dyskretnie ciągnąć koleżankę za ramię. Ta jednak pozostawała nieugięta i pokiwała w zamyśle głową.
— Dobrze, sir. — odpowiedziała. — Będziemy zaszczycone mogąc udać się z panem do tego klubu, o ile nas wpuszczą, oczywiście.
— O to się nie martwcie. — puścił im oczko i ruszył przodem, a obie (jedna z entuzjazmem, a druga nie do końca przekonana) ruszyły za nim, uśmiechając się dziecinnie.
Zgodnie z zapewnieniem chłopaka dostały się do klubu bez problemu, omijając kontrole (które i tak były bardzo rzadkie, ale jednak czasami występowały). Budynek był bardzo obskurny, a o jego przeznaczeniu informował tylko ogromny, połyskujący czerwoną poświatą banner Infernum. Wnętrze odznaczało się schludnością i przepychem; dużo kolorowych świateł, krwiste, ogromne kanapy powtykane we wnęki. Parkiet, pełen tańczących istot wszelkich ras; bar, przy którym kosmita nieznanej im rasy przygotowywał drinki, zabawiając widownię sztuczkami. W rogu pomieszczenia przystanęła grupka skąpo ubranych Twi'lekanek, posyłających im zniesmaczone, niezadowolone spojrzenia. Było to jedno z tych miejsc, gdzie można było schlać się do nieprzytomności bez konsekwencji, a nawet załatwić sobie igiełki śmierci po dobrej cenie.
Prowadzący ich blondyn zatrzymał się wpół kroku i odwrócił w ich stronę, szczerząc zęby w uśmiechu.
Prowadzący ich blondyn zatrzymał się wpół kroku i odwrócił w ich stronę, szczerząc zęby w uśmiechu.
— No tak. Zapomniałem. — mruknął, śmiejąc się lekko po czym dodał. — Nie wymieniliśmy grzeczności. Mam na imię Malum, a wy to...?
— Tenebris. — rzuciła czarnowłosa.
— ...Ignis. — dodała po chwili młodsza.
Malum pokiwał głową ze zrozumieniem i odgarnął włosy z twarzy.
— Ładnie. Bardzo oryginalne imiona. — westchnął i oparł się o ladę barową, wskazując krzesłem obrotowe krzesła obok siebie. — Napijecie się czegoś? — zapytał, a po chwili milczenia dodał. — Mhm, nie musicie. Nie mam zamiaru Was schlać i zgwałcić w ciemnej piwnicy. Spokojnie... — rozwiał ich wątpliwości, a dziewczyny zaczęły powoli się ku niemu przekonywać. Mogłoby się nawet pokusić o stwierdzenie, że miały wrażenie, iż był ich odwiecznym przyjacielem, z którym wyskoczyły na miasto.
Malum zamówił sobie wysokoprocentowy drink, koloru niebieskiego, który dziwnie świecił w blasku świateł UV. Wypił zawartość jednym haustem i spojrzał na nie ponaglająco. Przewrócił oczami i zeskoczył ze stołka, ciągnąć Bris za nadgarstek.
— Oj, świętoszki. — mruknął tylko i kolejne kilka godzin spędził na tańczeniu raz z jedną, raz z drugą.
Tenebris siedziała na skórzanej, miękkiej kanapie obserwując blondyna wywijającego w tańcu Ignis. Uśmiechała się pod nosem, pieszczotliwie ściskając szyjkę kieliszka, wypełnionego jakąś bliżej niezidentyfikowaną, ale całkiem smaczną i nieszkodliwą cieczą. Pierwszy raz od dłuższego czasu świetnie się bawiła. Naprawdę czuła, że żyje, a serce tańczyło jej w piersi, Odgarnęła pozlepiane potem włosy na ramię i jeszcze raz, upijając drobny łyk spojrzała jak Malum, w ścisłym uścisku obraca w piruecie jej przyjaciółkę, potem przyciągając ją do siebie. Przymknęła oczy i objęła się ramionami, czując lekki chłód. Tańcząca para przesunęła się obok niej, a blondyn, widząc jej zachowanie, niedostrzegalnym dla jej oczu ruchem narzucił jej na ramiona własną kurtkę.
Uśmiechnęła się. Spojrzała jeszcze raz na mokrą od potu skórę rudowłosej i dopiła trunek. Ignis wydawała się taka szczęśliwa, widziała żywy, radosny ogień, tańczący na jej twarzy. Westchnęła i przymknęła oczy.
Ale sielanka nie mogła trwać długo.
Rozległ się strzał, prawdopodobnie pistoletu blasterowego.
A ona przerażona gwałtownie podniosła powieki.
I LOVE YOUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU!
OdpowiedzUsuńMasz nasrane we łbie, tyle w temacie XD
Wszystko spoko, tendencja do przecinków nadal ta sama XDD ♥
Cudnie opisane, ale szkoda, że nie było coś dalej... wolałaś oczywiście strzelać, bo czemu nie. *przewraca oczami*
Niech Moc będzie z Tobą! ♥
Mała ^.^
Kocham tego chłopaka, ta zajebista bezpośredniość o em gie xD
OdpowiedzUsuń„ — Czy zechcą panie udać się ze mną na randkę? —spytał sarkastycznym, udawanie grzecznym tonem. — A może od razu pójdziemy się ruchać, co?” - Ku*wa. xD Hahah, padłam no nie mogę. xD
Kocham kocham kocham <3
Tak sie cieszę, że znów piszesz. Nie wiem czemu, ale przypomniał mi się moment z Twojego zakończonego już bloga, jak Darth Violet wykorzystywała James'a. xD Kocham, mówiłam już? xD
Ciekawe, o co chodzi z tym blasterem, czemu zakończyłaś akurat w takim momencie? :c
Ale... dałaś mi zajebisty zastrzyk weny! Lecę pisać!
Loffki, kisski i wgl. ;*
Zaprosiła, to przyszłam. Ach ja nadal się ekscytuje że wróciłaś! Bardzo spodobał mi się te chłopak! Awww! Super! Czyta się to genjalnie! Bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńOlga
NMBZT.
Właściwie nie wiem co napisać... no nic dodać nic ująć! Świetne, świetne, świetne.
OdpowiedzUsuńFacet jest trochę jak bardziej mroczna i niekulturalna wersja Hana Solo xd Ale to tylko moje wrażenie. Cóż, czekam na kolejne rozdziały! Lecę... cóż, nie wiem gdzie. Lecę bo chcę, lece bo zycie jest złe... Czy są pieniądze czy nie, lecę bo wolność to sen... XD
Niech Moc będzie z Tobą!
A tylko spróbuj mi przestać to pisać to możesz sobie tylko pomarzyć o Vrasie.
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam za opóźnienie, ale już jestem!
OdpowiedzUsuńMogę jedynie powiedzieć: Wow, wow, wow!
Od początku do końca byłam wciągnięta lub "zaczarowana". Nie mogłam przestać czytać. Cudowne postacie, opisy!
Z ogromną niecierpliwością czekam na następne rozdziały.
NMBZT! Sue <;