"Pokutnik"
Uniosła wzrok, z trudem wciągając powietrze. Nie dostrzegła nikogo. Nikogo. Przełknęła mdłości i przytknęła dłoń do czoła, czując nawracające zawroty głowy. Czy to był sen? Gdzie ona jest? Co się dzieje? Potrząsnęła głową i uniosła się z klęczek, sycząc cicho przez zdrętwiałe kolana. Powłóczyła nogami w stronę drzwi i oparła się o framugę, mając widok na parkiet taneczny; jakichś dwóch osiłków właśnie unosiło bezwładne ciało jej przyjaciółki i wynosiło na zaplecze!
Poczuła nową falę łez, które polały się obficie po jej policzkach. Ignis nie żyła. Nie żyła, cholera. Co ona ma teraz zrobić? Pamiętała wszystko jak przez mgłę. A najgorsze, że była to tylko i wyłącznie jej wina. To ona potrzebowała uwagi; pragnęła akceptacji i zwykłej, nieosiągalnej normalności. Zainteresowania, jakie okazał jej ten... sukinsyn. Jak mogła być tak ślepa? Dlaczego Moc jej nie ostrzegła?
Jesteś za słaba... za słaba.., odezwał się cichy głosik w jej głowie. Za słaba. Za słaba na Jedi!
Okryła twarz dłońmi, tamując kolejny atak płaczu. Cholera, gdyby tylko mogła cofnąć czas. Gdyby tylko mogła trochę bardziej otworzyć się na wibracje wokół niej...
Ale nie mogła. Stała tu, będąc świadkiem i winowajcą śmierci, jaka zebrała żniwo na jej najlepszej przyjaciółce. Stała jak idiotka, mroczny demon; zalana łzami, z czerwoną twarzą i hebanowymi włosami, przyklejonymi do czoła. Stała, cholera, mierząc się z następstwami własnej głupoty. Stała, przyjmując na barki jeden z największych ciężarów na świecie. Ciężar odpowiedzialności za czyjąś śmierć.
Wypadła z pubu, biorąc głęboki wdech "świeżego powietrza". Na zewnątrz było całkowicie ciemno; tylko przydrożne latarnie rzucały mdłe światło, sprawiając, że po ulicach tańczyły cienie. Gwar trochę przycichł, ale wciąż dało się słyszeć pomieszane głosy, nawołujące do kupna różnych bibelotów. Zignorowała to. Pozwoliła, by rozpacz opanowała jej umysł, a cały świat ucichł, chowając się w kącie, daleko na tyle jej umysłu. Szła, obejmując się dłońmi i szlochając cicho, prowadzona jedynie przez Moc, chowając załzawione oczy w rękawach. I wtedy zdała sobie z czegoś sprawę.
Miała na sobie kurtkę tego pieprzonego zabójcy.
Zerwała ją z ramion i już miała cisnąć w otchłań, gdy zdała sobie sprawę, że to byłoby nierozsądne.
Skręciła w bok i znalazła oświetlone, nieuczęszczane miejsce, gdzie spokojnie przysiadła i hamując wybuch płaczu cisnęła kurtkę na ziemię. Przeszukała kieszenie, szukając czegoś przydatnego; w tej chwili pragnęła tylko zemsty, przepołowienia tego sukinsyna na dwoje i patrzenia jak krwawi. Pociągnęła nosem i wyjęła garść kredytek, chusteczki i plik kartek, upchanych w jego kieszeń.
Na jednej z nich była napisana data i zakres godzin, w których szlajały się po Coruscant.
Kolejne dwie były rysopisami ich obu; jej i świętej pamięci Ignis.
Czwarta głosiła krótko "Zlikwidować".
Pokręciła głową, nie dowierzając. Sięgnęła po kolejną, na której pokracznym pismem napisane było tylko "Życie za życie. Zabij, a ja nie zabiję." Niewiele z tego rozumiała. Przyszło jej na myśl, że robił to, by ocalić własną skórę. Ale w takim razie wcale go to nie usprawiedliwiało.
Przynajmniej nie zrobił tego dla zabawy.., mruknęła do siebie w duchu i wymierzyła sobie otrzeźwiający policzek. Dlaczego go tłumaczysz, idiotko?!, spytała sama siebie i roześmiała się gardłowo.
Był to nerwowy, pełen napięcia śmiech; śmiech osoby, która właśnie lądowała w sterylnym pokoju szpitala psychiatrycznego.
Właśnie zabili Ci przyjaciółkę, a ty potrafisz się tylko śmiać?
Osunęła się po ścianie i ukryła twarz w kolanach. Czuła pustkę. Pustkę, powoli wżerającą się w jej trzewia. I ogień. Ogień, powoli spalający ją od środka...
Rozprostowała palce i spojrzała na na nie mętnym wzrokiem. Nie żyje. Ignis nie żyje, powtarzała sobie jak mantrę, chcąc dopuścić to wreszcie do świadomości.
A jej ciało? Jej ciało...
Co ona ma teraz cholera zrobić? Wejść do świątyni i wykrzyczeć "hej, bo wiecie, Ignis zabił jakiś blondynek, a jej ciało zabrali na zaplecze pubu!'? To nie wchodziło w grę. Nie mogła tak po prostu wrócić. Nie mogła, nie mogła, cholera, przyznać się do tego wszystkiego...
Ignis by ją potępiła. Zdzieliła przez ramię i nakrzyczała za taką arogancję.
Ale Ignis tu nie było. Już nie. Teraz dryfowała wśród gwiazd. Lata świetlne stąd...
Wędrowała ciemnymi uliczkami Coruscant, krążąc w kółko. Nie wiedziała co począć i jak rozwiązać powstały... problem. Nie może powiedzieć prawdy. Nawet jeśli jej uwierzą, cała wina spadnie na nią. To będzie koniec jej drogi. Koniec tego, co i tak od dawna jest poza jej zasięgiem. Na pewno... musi... musi wrócić; co innego ze sobą zrobi? Nie ma innego życia. Nie ma perspektyw; nie ma rozwidlenia dróg, na którym mogłaby wybierać. Nie jest wolnym człowiekiem, nigdy nie była; nie potrafiłaby tak żyć... jest niewolnikiem. Niewolnikiem własnego losu. Zważyła w dłoni brzęczące kredytki, przyglądając się im z uwagą. Gdy wróci do świątyni, pieniądze nie będą jej potrzebne. Staną się tak samo bezużyteczne jak truchło Ignis...
Spojrzała na majaczący w oddali neon, wiszący nad drzwiami jednego z obskurnych barów.
Miała siedemnaście lat i jak przystało na dojrzałą, odpowiedzialną siedemnastolatkę, dojrzale rozwiązała swoje problemy.
Mówiąc lakonicznie: po prostu się najebała.
Wymieniła garść kredytów na kilka drinków w tym dziwnym barze, gdzie lakier odpryskiwał ze ścian, a mężczyźni byli aż nazbyt chętni do kontaktu cielesnego. Zbywała ich machnięciami dłońmi; może i była ładna... Lub po prostu łatwa. Pijane nastolatki zawsze wydają się łatwe.
Ale nie ona. Mimo że alkohol porządnie uderzył jej do głowy i opatulił jej zmysły przyjemnym otępieniem, wciąż orientowała się w rzeczywistości.
Opuściła bar godzinę temu, mając dość wysokoprocentowych trunków; kręciło jej się w głowie, ale osiągnęła zamierzony cel. Nie pamiętała. Nie zamartwiała się. Nie myślała o zmarłej przyjaciółce...
Odkaszlnęła gardłowo i oparła się o barierkę, wymiotując pod swoje buty. Duża ilość alkoholu nie działa na nią zbyt pozytywnie. W końcu był to alkohol...
Chwiejąc się na nogach i starając nie zwrócić całych trzewi powlokła się w kierunku świątyni, mając nadzieję, że nie natknie się na żadnego Jedi.
Wróciła do domu ledwo żywa. W pośpiechu skorzystała z odświeżacza (na szczęście świątynia o tej porze była opustoszała i nie musiała się przed nikim spowiadać), po czym wyglądając w miarę schludnie przemknęła do swojego pokoju, od razu kładąc się w łóżku. Jeśli uda jej się zasnąć, wszystko będzie dobrze. Jeśli przyjdą zapytać o Ignis, skłamie. Powie, że nic nie wie. Że się pokłóciły. Rozdzieliły. Że... że... poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Jak mogła to robić? Jak mogła nie mieć szacunku dla śmierci przyjaciółki?
Po prostu się bała. Ignis i tak nie żyła. Było jej wszystko jedno...
A Tenebris miała lata przed sobą. Czas, którego nie mogła zmarnować. A gdyby powiedziała...
To jedyne życie, które ma zostałoby pogrzebane gdzieś pod murami.
Postać w kapturze przemknęła jej przed oczami, biegnąc szybko w nicość. Próbowała wyciągnąć dłoń, dosięgnąć odległej postaci, ale zbyt szybko się oddalała. Wstała i zaczęła iść, powoli, rozglądając się po przejmującej pustce. W pewnym momencie poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
Odwróciła się i spojrzała wprost w płonące ogniem oczy, umieszczone w pustych oczodołach pozbawionej mięśni czaszki.
Zaczęła krzyczeć, ale jej krzyk był niemy. Szarpnęła się w tył, ale kościste palce mocno ściskały jej ciało. Postać zaczęła wbijać w jej szyję nagie paliczki. Miała wrażenie, że czuje jak gorąca krew spływa z powstałych ran, żrąc jej skórę jak kwas. Wierzgnęła się, uderzając monstrum nogą. Ono tylko zaśmiało się gardłowo i czule pogładziło ją po włosach.
Martwi wiedzą wszystko. Wiedzą wszystko, ale nigdy nie mówią.
Martwi milczą. Milczą, pilnując, by każdy odbył swoją pokutę.
Jej pokutą były koszmary. Koszmary, nawiedzające ją co noc, przez kilka miesięcy po śmierci Ignis.
Spojrzała na majaczący w oddali neon, wiszący nad drzwiami jednego z obskurnych barów.
Miała siedemnaście lat i jak przystało na dojrzałą, odpowiedzialną siedemnastolatkę, dojrzale rozwiązała swoje problemy.
Mówiąc lakonicznie: po prostu się najebała.
Wymieniła garść kredytów na kilka drinków w tym dziwnym barze, gdzie lakier odpryskiwał ze ścian, a mężczyźni byli aż nazbyt chętni do kontaktu cielesnego. Zbywała ich machnięciami dłońmi; może i była ładna... Lub po prostu łatwa. Pijane nastolatki zawsze wydają się łatwe.
Ale nie ona. Mimo że alkohol porządnie uderzył jej do głowy i opatulił jej zmysły przyjemnym otępieniem, wciąż orientowała się w rzeczywistości.
Opuściła bar godzinę temu, mając dość wysokoprocentowych trunków; kręciło jej się w głowie, ale osiągnęła zamierzony cel. Nie pamiętała. Nie zamartwiała się. Nie myślała o zmarłej przyjaciółce...
Odkaszlnęła gardłowo i oparła się o barierkę, wymiotując pod swoje buty. Duża ilość alkoholu nie działa na nią zbyt pozytywnie. W końcu był to alkohol...
Chwiejąc się na nogach i starając nie zwrócić całych trzewi powlokła się w kierunku świątyni, mając nadzieję, że nie natknie się na żadnego Jedi.
Wróciła do domu ledwo żywa. W pośpiechu skorzystała z odświeżacza (na szczęście świątynia o tej porze była opustoszała i nie musiała się przed nikim spowiadać), po czym wyglądając w miarę schludnie przemknęła do swojego pokoju, od razu kładąc się w łóżku. Jeśli uda jej się zasnąć, wszystko będzie dobrze. Jeśli przyjdą zapytać o Ignis, skłamie. Powie, że nic nie wie. Że się pokłóciły. Rozdzieliły. Że... że... poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Jak mogła to robić? Jak mogła nie mieć szacunku dla śmierci przyjaciółki?
Po prostu się bała. Ignis i tak nie żyła. Było jej wszystko jedno...
A Tenebris miała lata przed sobą. Czas, którego nie mogła zmarnować. A gdyby powiedziała...
To jedyne życie, które ma zostałoby pogrzebane gdzieś pod murami.
Postać w kapturze przemknęła jej przed oczami, biegnąc szybko w nicość. Próbowała wyciągnąć dłoń, dosięgnąć odległej postaci, ale zbyt szybko się oddalała. Wstała i zaczęła iść, powoli, rozglądając się po przejmującej pustce. W pewnym momencie poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
Odwróciła się i spojrzała wprost w płonące ogniem oczy, umieszczone w pustych oczodołach pozbawionej mięśni czaszki.
Zaczęła krzyczeć, ale jej krzyk był niemy. Szarpnęła się w tył, ale kościste palce mocno ściskały jej ciało. Postać zaczęła wbijać w jej szyję nagie paliczki. Miała wrażenie, że czuje jak gorąca krew spływa z powstałych ran, żrąc jej skórę jak kwas. Wierzgnęła się, uderzając monstrum nogą. Ono tylko zaśmiało się gardłowo i czule pogładziło ją po włosach.
Martwi wiedzą wszystko. Wiedzą wszystko, ale nigdy nie mówią.
Martwi milczą. Milczą, pilnując, by każdy odbył swoją pokutę.
Jej pokutą były koszmary. Koszmary, nawiedzające ją co noc, przez kilka miesięcy po śmierci Ignis.
Heej ;)
OdpowiedzUsuńNie będzie to długi komentarz, ale przynajmniej jakiś...
Bardzo mi się ten rozdział podoba, czekam w napięciu na powrót tego chłopaka... Niech się Bris z nim policzy.
Spadam pisać do siebie!
NMBZT!
Ten koniec! Genialny! Gdzieś napisałaś dwa przecinku obok, tak miały błąd ;) nie mam czasu, ale jestem więc doceniam błagam ^-^ bo ja zaraz padne... Te zalegalności i wgl... sgl... ech....
OdpowiedzUsuńOlga
NMBZT
Wika to ciota
OdpowiedzUsuńCzeeeeeeeść. Co ty tu znowu naskrobałaś?
UsuńNo to nieźle ci powiem.
Jak dobra książka, można porównać do Sapkowskiego :D
Niech Moc będzie z Tobą! :*
Mała ^.^
A ja coś wiem. Ale nie powiem. Dawaj mi tu siódmy rozdział
OdpowiedzUsuńJezuniu...*.*
OdpowiedzUsuńWikuś napisz książkę!
Współczuję Tenebris, i wiesz co? Cieszę się, że Twoja postać ma jakieś konkretne wady i nie radzi sobie najlepiej ze wszystkim, to jest takie... naturalne. W większości opowiadań na blogosferze nie mogłabym tego powiedzieć...
Ostatni akapit podbił moje serce. *.*
Współczuję Tenebris, zareagowała jak zwykła nastolatka (ot, zachciało się normalności XD) i sama musi zmierzyć się z tym, co ma się stać później. Jesteś genialna, że nie podkładasz jej rozwiązań pod nos. ;)
Nie mogłam się oderwać, czekam na next.;*