"Nieczysta gra"
Płócienny worek leżał bezwładnie na obdrapanej, wyłożonej spróchniałymi panelami podłodze. Staromodne okno w rogu pomieszczenia było rozbite; kawałki szkła walały się to i ówdzie, tworząc plątaninę wzorów, zabójczych w swej wymyślności.
Żarówka wisiała kołysząc się i mrugając żółtym, zatęchłym światłem. Tenebris stąpając ostrożnie zbliżyła się do zawiniątka. Przykucnęła powoli i chwyciła za sznurek, rozwiązując go powoli. Delikatnie rozchyliła materiał...
Z trzewi wydobył się gardłowy krzyk, a ona odskoczyła jak oparzona, drżąc na całym ciele. Gęsia skórka opanowała je bez reszty, dłonie zacisnęły się w pięści. Oddech stał się urywany, a hebanowe włosy opadły na twarz.
Z worka powoli wypełzła Ignis. Mała, poharatana istota. Z jej rudych włosów pozostał tylko pukiel, sterczący ohydnie z w połowie obżartej przez robactwo czaszki. Jeden oczodół był pusty, a w drugim paskudnie obracało się popękane, krwawiące oko. Skóra zwisała płatami z nagiego szkieletu, a dolna szczęka wisiała bezwładnie, prawie dotykając parkietu. Potwór wstał powoli, obryzgując krwią wszystko w zasięgu ręki. Uniósł prawą dłoń, demonstrując larwy, objadające reszki ciała. Wyprostował się i przechylił głowę, jakby uśmiechając się paskudnie.
Tenebris cofnęła się pod ścianę, hamując wybuch paniki. Zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na własną śmierć.
A potem czuła tylko kościstą dłoń, wbijającą się w klatkę piersiową, pająki chodzące po jej skórze i małe ząbki, wżerające się w ciało.
Poczuła potrzebę otworzenia oczu i zobaczyła przed sobą lustro, ukazujące jak jej ciało powoli trawione jest przez insekty, a krew spływa po zimnej skórze, coraz bardziej tracącej ciepło...
A potem obudziła się z krzykiem, trzęsąc się z przerażenia.
Zlana potem powoli usiadła na łóżku, chowając twarz w rozdygotanych dłoniach. Załkała cicho i otarła łzy grzbietem ręki, kurczowo chwytając nakrywającą ją kołdrę. Spojrzała na puste łóżko w kącie pomieszczenia i zagryzła usta, z dezaprobatą kiwając głową. Nadal nie mogła uwierzyć. Wciąż docierało do niej jak echo to, że Ignis nie żyła. Nie żyła. I to od kilku miesięcy. Nadal miała przed oczami szklanki wypełnione wysokoprocentowymi trunkami, zimne, martwe ciało przyjaciółki i mistrza Obi-Wana, powoli pytającego ją o wydarzenia tamtego dnia.
Nadal nie mogła zrozumieć, że tak po prostu jej uwierzył. Że Moc nie powiedziała mu o jej kłamstwie. Zamknęła oczy i przywołała obraz rozmowy, odbytej dzień po śmierci rudowłosej.
Kenobi skubnął brodę, spoglądając na wystraszoną dziewczynę. Siedziała po turecku na swoim łóżku, wyraźnie powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. Wyglądała tak krucho; Obi-Wan stłumił pragnienie otoczenia jej ojcowskim ramieniem.
— Więc mówisz, że pokłóciłyście się, rozdzieliłyście i potem już nie spotkałyście, tak? — spytał nagle, chcąc uzyskać potwierdzenie przedstawionej przez siedemnastolatkę wersji.
Tenebris kiwnęła głowa, pociągając nosem. Nerwowo podrapała się po dłoni i spuściła wzrok, czując jak łzy powoli spływają po jej policzkach.
Mistrz westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. To było takie niepodobne do Ignis... ale po czarnowłosej wyraźnie widać było smutek. Jej przygnębienie wyraźnie wskazywało na prawdziwość tej wersji. W pierwszej chwili chciał jeszcze wysondować ją Mocą, ale dziewczyna jako przyszła Jedi pewnie by to wyczuła. I dodatkowo posmutniała, gdy doszłoby do niej, że jej nie ufa.
Skinął głową, odwracając się do drzwi.
— Będziemy jej szukać... w razie czego damy znać. — mruknął na odchodnym, a drzwi powoli się za nim zasunęły.
Przyłapała się na tym, że się uśmiecha. Uśmiecha zadowolenia z tego jak trafnie udało jej się oszukać Kenobiego. Potrząsnęła głową, odgarniając dumne myśli. Nie tak postępują Jedi. Nie tak.
Przeczesała włosy dłonią i powoli podniosła się z łóżka, ścieląc je dokładnie. Ignis nadal nie znaleziono i prawdopodobnie się to nie zmieni; sama nie miała pojęcia, co mogli począć z jej truchłem.
Odczuła nagły napad bólu i skuliła się, trzymając za pulsujące czoło. Znów poczuła, że łka, a jej usta drżą z poczucia winy.
Po śmierci przyjaciółki oprócz koszmarów miewała napady wyrzutów sumienia. Nachodziły ją znienacka i odbierały kontrolę nad ciałem. Nienawidziła ich, ale nie potrafiła im zaradzić. Bo co miała począć? Wiedziała, że to wszystko tylko i wyłącznie jej wina, ale nic nie mogła z tym fantem zrobić. Nic nie mogła naprawić. Miała tylko nadzieję, że uda jej się wzrastać w pięknych ideałach, jakie wyznawali Jedi. To byłoby odkupienie. Odkupienie za całe zło...
Pośpiesznie ubrała się w beżowe szaty i zaczesała włosy w koński ogon. Dzisiaj dzień zapowiadał się dość intensywnie.
Powoli weszła do stołówki, rozglądając się nieśmiało. Nałożyła sobie śniadanie i usiadła przy stoliku, ciesząc się wyłącznie własnym towarzystwem. Uśmiechnęła się leciutko, zabierając się do pałaszowania kanapki.
Po skończonym posiłku odniosła brudne naczynia do robota czyszczącego i chowając dłonie w kieszeniach podążyła przed siebie, wpadając na brązowowłosego, wyższego o głowę chłopaka.
Na imię było mu Vern. Trzy lata starszy, żółty miecz świetlny. Pamiętała to doskonale. Nie pałał do niej zbyt wielką sympatią, z wzajemnością zresztą. Dlatego przeklęła się w myśli za to zderzenie.
—Ooo, no proszę. Nasza mała Bris nie umie chodzić... — ryknął ku uciesze towarzystwa. — Znowu mam Cię nauczyć, gdzie jest Twoje miejsce?
Vern był całkowitym przeciwieństwem ideałów Jedi. Był grubiański, arogancki i tępy. Ale miał talent do szermierki, co gwarantowalo mu podziw kolegów i aprobatę Mistrzów. Tenebris pomyślała, że jest cholernie brzydki. Miał paskudny krzywy nos i obślizgłe usta, przypominające ślimaka.
Spojrzała na niego tylko, uśmiechając się niewinnie. Nie miała zamiaru wdawać się w dyskusję z takim idiotą; nie była marionetką, a on nie mógł pociągać za sznurki. Rozprostowała palce i założyła kosmyk włosów za ucho, świdrując go spojrzeniem błękitnych oczu.
— Chyba jednak trzeba powtórzyć lekcję... — warknął i uderzył ją w policzek. Otrzeźwiała, patrząc na niego zaskoczona. Nikt nie będzie jej bił! Nikt nie będzie jej dotykał, zwłaszcza taki obrzydliwy kutas.
— Łatwo bić dziewczynę, co? — wypaliła z pogardą. — A może tak sparing, hm?
Zgodził się bez wahania. Jak mógłby się nie zgodzić... chwytał się każdej możliwej okazji, by udowodnić innym jak bardzo doskonała jest jego sztuka władania mieczem.
— Zatańczmy. — warknął, ruszając w kierunku odpowiedniej sali.
Stała przed nim na rozstawionych nogach, kurczowo ściskając zabezpieczony, treningowy miecz świetlny; każde z nich odczuje odrętwienie przy uderzeniu, ale żadnemu nie stanie się krzywda. Taki był plus treningów Jedi... można było się wyżyć. Wyżyć, cholera, uderzając na oślep w przeciwnika.
Stojąca obok dziewczyna, której imienia Tenebris nie znała klasnęła w dłonie, nakazując im rozpoczęcie pojedynku. Vern uderzył szybko, tnąc górą, lecz jego klinga trafiła wyłącznie w powietrze. Bris uśmiechnęła się, unikając zgrabnie jego cięcia. Był przewidywalny. Przynajmniej na razie. Skoczyła, mierząc klingą w jego szyję i w szybkim piruecie pchnęła ostrze w docelowy punkt. Uchylił się jednak, a ich klingi zetknęły się z syczącym wyładowaniem. Miał więcej siły. Odczuła to natychmiast, gdy jego żółty miecz napierał na jej fioletowy. Zacisnęła usta z wysiłku i skoczyła w tył, sprawnym saltem uchylając się przed ciosem. Nie dorwie jej. Nie tak łatwo. Stali naprzeciwko siebie, mierząc się klingami. Stali, wymieniając ciosy, parując, uderzając w odsłonięte części przeciwnika i wywijając ciałem w morderczych figurach. Walczyli długo, nie mogąc ocenić, kto wygra to starcie. Vern był lepszy. Wiedziała to. Jego fechtunek znacznie przewyższał jej umiejętności. Widziała to i czuła za każdym razem, gdy z trudem odbijała jego uderzenia. Jej jedynym ratunkiem okazała się gibkość i wygimnastykowane ciało, którym mogła wywijać w wymyślnych unikach. Ich oddechy były szybkie i ciążyły im w płucach jak kilogramowe sztangi. Bris w napięciu przestąpiła z nogi na nogę. Atakując znienacka, skacząc z powietrza.
I to był błąd. Chłopak bez mniejszego problemu oszacował trajektorię jej lotu i uchylił się, przerzucając ją za nogi przez ramie.
Opadła na podłogę, a miecz wyłączył się z trzaskiem tuż obok i odtoczył kilka centymetrów. Przewróciła się na plecy, chcąc jak najszybciej poderwać się do ucieczki.
Ale było za późno. Już zbliżał się do niej w zwolnionym tempie, przysuwając miecz do jej szyi. W czasie zbyt krótkim, by mogła włączyć miecz. Więc kierowana odruchami chwyciła wyłączoną broń i cisnęła prosto w jego głowę.
Metalowa rękojeść uderzyła z plaskiem, pozbawiając chłopaka przytomności.
I wtedy zdała sobie sprawę jak bardzo spierdoliła.
Kolejny idiota? Ale ile ich na tym świecie;p
OdpowiedzUsuńMoje skomentowanie rozdziału ograniczy się do paru słówek, bowiem nie mam pomysłu. Za tydzień wstawisz kolejny i będzie co czytać ^^
NMBZT ;)
PS: Dzisiaj przypomniałam sobie, że zamówiłam u Ciebie szablon xd Skleroza?
Eh, przeczytałam i prawie skomentowałam wczoraj, lecz oczywiście Internet postanowił wyjebać mnie ze strony. ;)))
OdpowiedzUsuńA był taki długi...
No cóż. Sen. Ach tak. Był obrzydliwy i straszny zarazem, jakbym zobaczyła coś takiego w swojej chorej główce (lub co gorsza na żywo, lol) to chyba bym się ****.
Tak bardzo współczuję Bris. ;( Niby Obi-Wan jej uwierzył, lecz ciągle zastanawia mnie, co się stanie, gdy mistrzowie dowiedzą się prawy... No, a prędzej czy później chyba wszystko wyjdzie na jaw, nie?
ugh, kolejny kretyn do zajebania...
Szczerze? Cieszę się, że Tenebris tak śmiecia urządziła. Przynajmniej teraz wie, gdzie jego cholerne miejsce, patałach jebany.
Mam nadzieję, że jakichś wielkich kłopotów nie będzie przez to mieć? ;/ (Moje wredne ja ma nadzieję, że jednak jeszcze bardziej się pogrąż.) XD Lol, mam rozdwojenie jaźni.
No cusz, odezwij się na fejsie jak to przeczytasz. ;D
wenki i do następnego. ;*
Witam. Uprzejmie informuję, że ta Pani ma nadal pisać, bo jak nie to zabiję. Dziękuję, dobranoc.
OdpowiedzUsuń