"Brutalna rzeczywistość"
Siedziała pod ścianą swojego pokoju, opierając się o nią plecami. Zmierzwione, potargane włosy opadały jej na ramiona, a błękitne oczy patrzały na świat z niedowierzaniem. Westchnęła i przeniosła wzrok na leżącą bezwładnie rękojeść, zgrabnie prezentującą się na podłodze dwa metry dalej. Wyciągnęła dłoń i powoli zacisnęła wyprostowane palce, chcąc z gracją przyciągnąć ją do siebie.
Broń ani drgnęła, wciąż błyszcząc z kpiną w promieniach wpadającego przez okno słońca.
Tenebris powoli wstała; przeszła kilka kroków i z impetem kopnęła metalowy cylinder, który z lekkością odtoczył się w bok. Opadła na łóżko i uderzyła pięściami w poduszkę, przecierając policzki przedramieniem. Jak mogła być taką cholerną idiotką? Pozbawiła Verna przytomności i przy okazji podbiła mu oko, otaczając je śliczną, fioletową obręczą. Był to ruch nieczysty i niedopuszczalny, potępiony przez każdego, kto przyglądał się ich pojedynkowi.
Wśród widzów był też mistrz i rycerz. Jej sparingowi przyglądał się, cholera, Obi-Wan Kenobi. I jego były padawan, przystojny-wybraniec-Anakin-Skywalker.
O tyle, o ile ten drugi na pewno potraktował z przymrużeniem oka taką likwidację przeciwnika, o tyle ten pierwszy popatrzył na nią z zawodem. Tak silnym zawodem, że w tamtym momencie zachwiała się na nogach. Nie postępowała jak Jedi. Wychodziła naprzeciw ich ideałom i niszczyła je w jednej chwili, prezentując swój brak poczucia sprawiedliwości. Verna od razu zabrali medycy, a ona stała, jak ten słup soli patrząc ze wstydem na własny miecz świetlny i czując spojrzenie mnóstwa par oczu, wpatrzonych w nią z powątpiewaniem i zgorszeniem. Oczywiście, zdarzyły się też pojedyncze jednostki, które delikatnie zasugerowały jej, iż popierają jej sposób działania i ten kutas sobie na to zasłużył. Ale były to tylko jednostki. Nie ukarali jej, w końcu Jedi nie byli zwolennikami takiego radzenia sobie z niesubordynacją. Dostała za to porządną reprymendę i kotłujący się w jej umyśle wstyd, z którym prawdopodobnie już nigdy się nie rozstanie.
Przeczesała włosy dłonią i zeskoczyła z łóżka, szurając stopami po podłodze. Tym razem skupiła się mocniej i miecz zaraz gładko znalazł się na jej dłoni. Ścisnęła rękojeść i czując kojący chłód metalu, poczuła jak na chwilę zapomina o wszystkich problemach. Przedłużenie ręki. Przedłużenie ręki i jedyny przyjaciel. Jedyny świadek jej błędów. Jej wzlotów i upadków. Jedyny powiernik jej tajemnic. Przypięła broń do pasa i wzdychając ciężko postąpiła ku wyjściu. Chciała przeprosić. Naprawić to, co spierdoliła. Chciała pójść do Verna, przełknąć dumę i ze skruchą przyznać się do popełnionej gafy. Chciała obiecać mistrzom, że to już nigdy się nie powtórzy. Zatrzymała się jednak wpół kroku, słysząc głos Obi-Wana Kenobiego, tuż po drugiej stronie masywnych drzwi.
Brodaty Jedi przestąpił z nogi na nogę, z zastanowieniem skubiąc brodę. Dotknął przelotnie cylindra, dyndającego u pasa, dodając sobie otuchy i spojrzał na swojego byłego padawana, marszcząc brwi.
Anakin był wyższy. Wprawdzie nie była to jakaś monstrualna różnica, ale Obi-Wan czuł się trochę niski w jego towarzystwie. Nie przeszkadzało mu to jednak w codziennym funkcjonowaniu.
— Postąpiła okropnie... — wymruczał niechętnie Kenobi, patrząc na Skywalkera z pytaniem. Anakin skierował na niego niebieskie, pełne buntu oczy.
— Myślę, że miała powody. — rzucił twardym, mocnym głosem. — Jest młoda, robiłem gorsze rzeczy w jej wieku. Nadal robię. — dodał, patrząc na niego z błyskiem pewności.
Wybraniec - nieodpowiedzialny, porywczy dzieciak, który miał więcej szczęścia niż rozumu. Był tego bardziej niż świadomy, ale zdarzały się chwile, gdy wykazywał się większą empatią i zrozumieniem niż inni Jedi. W końcu, nie wyprano z niego uczuć aż w takim stopniu jak z większości; odczuwał miłość matczyną, zauroczenie... i nikt nie mógł pozbawić go tych wspomnień. Były niebezpieczne. W końcu przywiązanie i miłość często sprowadzają ludzi na manowce, zmuszając do czynienia rzeczy, których człowiek przy zdrowych zmysłach nigdy by się nie dopuścił. Ale była też druga strona medalu. Zrozumienie. Zrozumienie innych, ich intencji, działań, chęci, czy strzępek psychiki, wystawianych na próby. I to różniło go od pozostałych Jedi. Ta ludzka potrzeba pomocy. Ludzka potrzeba analizy i chęci dotarcia do korzeni, do uczuć i emocji.
— To prawda, ale... — Obi-Wan zawiesił głos, zastanawiając się i westchnął ze smutkiem. — Jest słaba Mocą. Mistrzowie na zgromadzeniu dyskutowali o przeniesieniu jej na korpusy rolnicze... — dokończył ostrożnie, wiedząc jaką złość wywoływało w Anakinie wspominaniu o zsyłkach słabeuszy.
Nie pomylił się zbytnio. Dostrzegł jak Skywalker delikatnie drgnął, a rysy jego twarzy nabrały ostrości. Usta zwęziły się, a oczy zmrużyły, obserwując go uważnie. Wybraniec potępiał całkowicie takie rzeczy.
— Słaba Mocą? Korpusy rolnicze?! — wybuchnął, nie panując nad gniewem. — Jasna cholera, to po jakiego chuja zmarnowaliście jej młodość, co?! Skoro jest słaba Mocą, w jakim celu zabieraliście ją z domu?! — Zacisnął pięści, wbijając palce w wierzchy dłoni. Spojrzał z agresją na eksmistrza i wziął głęboki oddech, chcąc uspokoić skołatane nerwy.
Ta dziewczyna była młoda, cholera. Miała raptem siedemnaście lat. Siedemnaście lat zmarnowane w świątyni; na wypieraniu z emocji, nauce fechtunku i wpajaniu ideałów. Zmarnowane życie dzieciaka, który mógł przeżyć je inaczej. Z rodziną. Uczyć się. Bawić. Cieszyć. A nie gnić, przystosowując się do egzystencji bez emocji tylko po to, by jak kubeł zimnej wody zwaliła się na niego brutalna rzeczywistość.
— Anakinie, zachowaj spokój. Nie pierwsza i nie ostatnia. Wiesz, że gdyby to ode mnie zależało...
Wiedział. I nie miał mu tego za złe. Tenebris była dla niego całkowicie obcą osobą, ale zdążył ją polubić. Zdążył docenić jej upór i determinację i poczuć pewną więź, gdy dostrzegł jak bardzo próbuje wpasować się w społeczeństwo. Jak on kiedyś... ale ona była tu dłużej.
— Wiem. Ale nie zmienia to mojego zdania — warknął — Zmarnowaliście życie tej dziewczynie. Odebraliście osiemnaście lat, które mogłaby tak wspaniale przeżyć.
— "My?" Anakinie... dobrze wiesz, że... Po prostu... nie rozmawiajmy o tym. Masz Ahsokę, o nią się troszcz. Tenebris, ona... zostawmy tę sprawę...
Osłupiała, gdy padło jej imię. Wiedziała, że chodzi o nią, ale gdy padło to cholerne potwierdzenie wprost z ust mistrza Obi-Wana zalała się łzami. Już wcześniej łkała cicho, a włosy przyklejały jej się do twarzy; ale teraz całkowicie straciła panowanie nad sobą. Potok gorącego płaczu popłynął z jej oczu, mocząc całą szatę. Korpusy rolnicze? Jej najgorsze koszmary miały się ziścić. Miała zostać wysłana tam, gdzie bała się trafić. Zmarnowali jej życie, jak to trafnie ujął Skywalker. Mimowolnie poczuła żal. Żal do Ignis, do Yyli. Żal za to, że były lepsze, a zginęły. Żal za to, że ona przeżyła, bez szans na dobrą przyszłość. Zazdrościła. Zazdrościła im śmierci, która jej nie dopadła. Osunęła się po ścianie i schowała twarz w kolanach, pociągając nosem. Łkała i łkała przez długie godziny, a nikt nie niepokoił jej podczas tej czynności.
Długo zajęło jej dojście do siebie. Jednak, gdy w końcu się to udało stanęła przed lustrem patrząc na siebie innym wzrokiem. Wzrokiem kogoś obcego. Patrząc na zmierzwione, czarne włosy, pełne, sine usta i bladą cerę; niebieskie oczy, błyszczące nad zgrabnym nosem. Wyglądała koszmarnie. Łzy mocno odbiły się na wyglądzie jej twarzy. Przypominała demona z najgorszych koszmarów, który szukał przebaczenia. Który odbywał pokutę.
Dużo myślała. Dużo rozważała. Podjęła spontaniczną decyzję, ale wiedziała, że dobrą. Wahała się, zastanawiając się, czy nie poszukać wsparcia u Skywalkera. Słyszała jego rozmowę; nabawiła się przy niej prawie absolutnej pewności, że gdyby tylko poprosiła walczyłby o jej miejsce w zakonie agresywnie jak nikt.
Ale nie chciała. Nie znała go osobiście i nie wiedziała, czy może mu zaufać. Ufała tylko sobie. Chociaż i to zaufanie ostatnio stopniowo bladło...
Klamka zapadła. Schowała miecz świetlny w poły płaszcza, naciągając kaptur na głowę. Wcisnęła w kieszeń kilka kredytek, które mimo wszystko zostały jej z dobytku Maluma. Otworzyła okno i stanęła na parapecie, obserwując księżyc, błyszczący wśród gwiazd. Gdzieś wśród tych gwiazd była Yyla... była Ignis... byli wszyscy Ci Jedi, który zginęli na tej cholernej wojnie. I była ona. Zamaskowana, drobna postać na tle granatowego nieba, patrząca na ruchliwe ulice pod sobą. Nie zastanawiając się długo odbiła się od parapetu i skoczyła.
— Postąpiła okropnie... — wymruczał niechętnie Kenobi, patrząc na Skywalkera z pytaniem. Anakin skierował na niego niebieskie, pełne buntu oczy.
— Myślę, że miała powody. — rzucił twardym, mocnym głosem. — Jest młoda, robiłem gorsze rzeczy w jej wieku. Nadal robię. — dodał, patrząc na niego z błyskiem pewności.
Wybraniec - nieodpowiedzialny, porywczy dzieciak, który miał więcej szczęścia niż rozumu. Był tego bardziej niż świadomy, ale zdarzały się chwile, gdy wykazywał się większą empatią i zrozumieniem niż inni Jedi. W końcu, nie wyprano z niego uczuć aż w takim stopniu jak z większości; odczuwał miłość matczyną, zauroczenie... i nikt nie mógł pozbawić go tych wspomnień. Były niebezpieczne. W końcu przywiązanie i miłość często sprowadzają ludzi na manowce, zmuszając do czynienia rzeczy, których człowiek przy zdrowych zmysłach nigdy by się nie dopuścił. Ale była też druga strona medalu. Zrozumienie. Zrozumienie innych, ich intencji, działań, chęci, czy strzępek psychiki, wystawianych na próby. I to różniło go od pozostałych Jedi. Ta ludzka potrzeba pomocy. Ludzka potrzeba analizy i chęci dotarcia do korzeni, do uczuć i emocji.
— To prawda, ale... — Obi-Wan zawiesił głos, zastanawiając się i westchnął ze smutkiem. — Jest słaba Mocą. Mistrzowie na zgromadzeniu dyskutowali o przeniesieniu jej na korpusy rolnicze... — dokończył ostrożnie, wiedząc jaką złość wywoływało w Anakinie wspominaniu o zsyłkach słabeuszy.
Nie pomylił się zbytnio. Dostrzegł jak Skywalker delikatnie drgnął, a rysy jego twarzy nabrały ostrości. Usta zwęziły się, a oczy zmrużyły, obserwując go uważnie. Wybraniec potępiał całkowicie takie rzeczy.
— Słaba Mocą? Korpusy rolnicze?! — wybuchnął, nie panując nad gniewem. — Jasna cholera, to po jakiego chuja zmarnowaliście jej młodość, co?! Skoro jest słaba Mocą, w jakim celu zabieraliście ją z domu?! — Zacisnął pięści, wbijając palce w wierzchy dłoni. Spojrzał z agresją na eksmistrza i wziął głęboki oddech, chcąc uspokoić skołatane nerwy.
Ta dziewczyna była młoda, cholera. Miała raptem siedemnaście lat. Siedemnaście lat zmarnowane w świątyni; na wypieraniu z emocji, nauce fechtunku i wpajaniu ideałów. Zmarnowane życie dzieciaka, który mógł przeżyć je inaczej. Z rodziną. Uczyć się. Bawić. Cieszyć. A nie gnić, przystosowując się do egzystencji bez emocji tylko po to, by jak kubeł zimnej wody zwaliła się na niego brutalna rzeczywistość.
— Anakinie, zachowaj spokój. Nie pierwsza i nie ostatnia. Wiesz, że gdyby to ode mnie zależało...
Wiedział. I nie miał mu tego za złe. Tenebris była dla niego całkowicie obcą osobą, ale zdążył ją polubić. Zdążył docenić jej upór i determinację i poczuć pewną więź, gdy dostrzegł jak bardzo próbuje wpasować się w społeczeństwo. Jak on kiedyś... ale ona była tu dłużej.
— Wiem. Ale nie zmienia to mojego zdania — warknął — Zmarnowaliście życie tej dziewczynie. Odebraliście osiemnaście lat, które mogłaby tak wspaniale przeżyć.
— "My?" Anakinie... dobrze wiesz, że... Po prostu... nie rozmawiajmy o tym. Masz Ahsokę, o nią się troszcz. Tenebris, ona... zostawmy tę sprawę...
Osłupiała, gdy padło jej imię. Wiedziała, że chodzi o nią, ale gdy padło to cholerne potwierdzenie wprost z ust mistrza Obi-Wana zalała się łzami. Już wcześniej łkała cicho, a włosy przyklejały jej się do twarzy; ale teraz całkowicie straciła panowanie nad sobą. Potok gorącego płaczu popłynął z jej oczu, mocząc całą szatę. Korpusy rolnicze? Jej najgorsze koszmary miały się ziścić. Miała zostać wysłana tam, gdzie bała się trafić. Zmarnowali jej życie, jak to trafnie ujął Skywalker. Mimowolnie poczuła żal. Żal do Ignis, do Yyli. Żal za to, że były lepsze, a zginęły. Żal za to, że ona przeżyła, bez szans na dobrą przyszłość. Zazdrościła. Zazdrościła im śmierci, która jej nie dopadła. Osunęła się po ścianie i schowała twarz w kolanach, pociągając nosem. Łkała i łkała przez długie godziny, a nikt nie niepokoił jej podczas tej czynności.
Długo zajęło jej dojście do siebie. Jednak, gdy w końcu się to udało stanęła przed lustrem patrząc na siebie innym wzrokiem. Wzrokiem kogoś obcego. Patrząc na zmierzwione, czarne włosy, pełne, sine usta i bladą cerę; niebieskie oczy, błyszczące nad zgrabnym nosem. Wyglądała koszmarnie. Łzy mocno odbiły się na wyglądzie jej twarzy. Przypominała demona z najgorszych koszmarów, który szukał przebaczenia. Który odbywał pokutę.
Dużo myślała. Dużo rozważała. Podjęła spontaniczną decyzję, ale wiedziała, że dobrą. Wahała się, zastanawiając się, czy nie poszukać wsparcia u Skywalkera. Słyszała jego rozmowę; nabawiła się przy niej prawie absolutnej pewności, że gdyby tylko poprosiła walczyłby o jej miejsce w zakonie agresywnie jak nikt.
Ale nie chciała. Nie znała go osobiście i nie wiedziała, czy może mu zaufać. Ufała tylko sobie. Chociaż i to zaufanie ostatnio stopniowo bladło...
Klamka zapadła. Schowała miecz świetlny w poły płaszcza, naciągając kaptur na głowę. Wcisnęła w kieszeń kilka kredytek, które mimo wszystko zostały jej z dobytku Maluma. Otworzyła okno i stanęła na parapecie, obserwując księżyc, błyszczący wśród gwiazd. Gdzieś wśród tych gwiazd była Yyla... była Ignis... byli wszyscy Ci Jedi, który zginęli na tej cholernej wojnie. I była ona. Zamaskowana, drobna postać na tle granatowego nieba, patrząca na ruchliwe ulice pod sobą. Nie zastanawiając się długo odbiła się od parapetu i skoczyła.
Zjem Ci duszę
OdpowiedzUsuńDo tej pory nie mam pojęcia jak to się stało, że nawet czwartego rozdziału nie przeczytałam...
UsuńDobra, sprężam się, bo jeszcze one-shota skończę i idę odrabiać zaległości, a następnie poczytać książkę.
Czemu spierniczyła? Przecież mu się należało XD Że niby trzynastolatka nie umie oddać? (Tyle chyba, nie? Zapomniałam już) :P Szkoda, że początek się w jakiś sposób nie ziścił, ale z drugiej strony moje, i prawdopodobnie nie tylko, nie ogarnianie początku jako jakiekolwiek powiązanie do całej akcji sprawia, że cały wątek byłby pozbawiony cząstki sensu xD
To teraz 5...
Czekaj, co? O.o Dostała reprymendę za to, że uderzyła go cylindrem w łeb? Przecież, to żaden błąd, jedyną osobą, która złamała jakieś zasady to Ven, próbując zaatakować ją - osobę nieuzbrojoną -.- Ja nie wiem czy ty stawiasz na swym blogu Jedi w złym świetle czy to zrobione celowo...
Jednak siedemnaście...
No cóż, super to masz.
Do widzenia.
Niech Moc będzie z Tobą! :*
Kiwiś ^-^
No kuchwa, myślałem, że będę pierwszy :c No ale Ty mi już tutaj się nie wywikaj tylko pisz dalej, bo jak Ty nie będziesz to ja też nie. Pf. I nie zamęcz za bardzo Bris
OdpowiedzUsuńEhh... Biedna Tenebris...
OdpowiedzUsuńPierw skurwiel nr.1, śmierć przyjaciółki, skurwiel nr.2, a teraz to...
Już mi jej szkoda.:(
Jedi postąpili nieco... Nie jak oni marnując jej dzieciństwo. Ja bym chyba oszalała... W pełni popieram Anakina! Chociaż on myśli racjonalnie. Rety, ciekawe co Tenebris teraz pocznie.
Pozostaje mieć wiarę, że los wreszcie się do niej uśmiechnie.:)
Pozdrawiam.:*
Jak to się stało, że ni3 ma tu mojego komentarza? :O
OdpowiedzUsuńNo cóż powiedzieć... Teraz Bris popełni samobójstwo, zginie i cały blog zakończy swoją działalność, albo jakimś cudem przeżyje i zacznie nowe życie. Ciekawe, która opcja xd
Rozdział bardzo mi się, jak zwykle, podoba.
Pozdrawiam! :)